środa, 16 października 2013

Białoruś

Zazwyczaj dłużej zastanawiam się nad wyborem jogurtu w sklepie niż nad tym, czy gotów jestem pojechać w ciemno w miejsce, w którym jeszcze nie postawiłem żadnej z kończyn. Tym razem wspiąłem się jednak na K2 głupoty, bo wysłałem mój paszport do Terespola zupełnie nieznanemu człowiekowi, aby zdobył dla naszej grupy darmowe wizy. Transakcja co prawda obarczona pewnym ryzykiem, ale ostatecznie gra była warta kandelabru, a jakiś cudem Provident - póki co - nie upomina się o spłatę kredytu hipotecznego. Domyślnie celem naszej podróży miał być niejaki Men's Fest, czyli koncert białoruskiej muzyki w Brześciu, który zresztą okazał się naprawdę niezły.

Po dotarciu do Terespola spotkaliśmy się z naszym człowiekiem od zadań specjalnych i resztą wesołej kompanii. Chwilę później załadowaliśmy się do prawdziwego Deloriana, czyli przygranicznego pociągu i wehikułu czasu w jednym, który na wyposażeniu posiadał firanki i piecyk do palenia drewnem. Mocno wyróżnialiśmy się z tłumu, bo nikt z nas nie przewoził kompletu opon albo podręcznego kontenera z proszkiem do prania. Cierpliwie czekaliśmy na naszą kolej podczas kontroli celnej, po której nasze paszporty ozdobiła pieczątka z kolejnego kraju. Przodownik wycieczki poznał nas ze swoim znajomym, który stał się naszym przewodnikiem i szoferem w jednym.

Wszystkie przewodniki o Białorusi jednym głosem wymieniają okoliczną twierdzę jako najważniejszą atrakcję tego miasta. Jednogłośnie została wybrana pierwszym punktem na trasie naszej wycieczki, tym bardziej, że nasze romskie dusze zwabił darmowy wstęp. Co zaś tyczy się samej twierdzy, to jest ona poświęcona bohaterskim sowieckim soldatom, którzy polegli w jej obronie podczas II Wojny Światowej. Rosyjska logika odcisnęła piętno na wyglądzie dzisiejszego Brześcia, bo swego czasu poważni generałowie stwierdzili, że twierdza w Brześciu jest im ze wszech miar niezbędna. W związku z tym beztrosko postanowili... przenieść kilka kilometrów dalej miasto o tysiącletniej tradycji i wyburzyć jego historyczne centrum. Obecnie głównym punktem twierdzy są dwa pomniki ku czci bratniej Armii Czerwonej. Pierwszym jest twarz radzieckiego żołnierza, która wielkością przypomina nieco Lublin, a drugi z nich stanowi arcydzieło radzieckiego spawalnictwa, czyli słup blachy wysoki od ziemi aż do nieba i szumnie nazywany "mieczem". Trochę o jego wielkości mówi to, że widać go świetnie z pobliskiego Terespola, a prawdopodobnie także z kilku sąsiednich galaktyk.

Sam Brześć, jak i cała Białoruś, jest niespotykanie czystym miastem. Niestety, powodu wspomnianych poczynań rosyjskiej generalicji nie znajdziecie w nim zbyt wielu zabytków, a większość budynków stanowią bloki różnego rodzaju i maści. Jest coś dziwnego w planie przestrzennym tego miasta, bo wszystkie budowle są pokaźnych rozmiarów, a na dodatek położone dość daleko od siebie. Nowe rondo w Brześciu jest prawdopodobnie większe od mojej rodzimej wioski, choć natężenie ruchu w oby tych miejscach momentami bywa podobne. Całość tworzy wrażenie surowego i pustego miasta, a obraz ten dopełniają ulice nazywane na cześć najważniejszych towarzyszy spod znaku gwiazdy czerwonej. Odrobinę niezamierzonego uśmiechu wywołują milicjanci, którzy noszą na głowach coś, co przypomina efekt burzliwego romansu między gigantycznym naleśnikiem a sondą kosmiczną Sputnik.

Nasz przewodnik wyjaśnił nam odrobinę zawiłości białoruskiej gospodarki. Byłem młody i głupi, kiedy żartowalem sobie z kursu forinta węgierskiego, bo na Białorusi niebawem pojawi się banknot opiewający na pół miliona rubli. Choć denominacja była już przeprowadzana kilkukrotnie w ciągu ostatnich kilkunastu lat, to nie przyniosła stałych rezultatów, a obecnie nominały mniejsze niż 50 rubli nie występują w przyrodzie, bo warte są mniej, niż powietrze w portfelu. Większość cen na Białorusi jest znacznie wyższa niż w Polsce, podczas kiedy miesięczne zarobki np. nauczyciela na etacie wynoszą ok. 220-250 dolarów. Kto tylko może pracuje, dorabia lub przynajmniej robi zakupy w Polsce, a potem przywozi je na Białoruś.

Największą atrakcją Białorusi są bez cienia wątpliwości jej mieszkańcy. Tak gościnnych i uczynnych ludzi nie spotyka się nawet w bajkach Disneya, a co dopiero na terenie dawnego ZSRR. Rezerwowanie noclegu mija się absolutnie z celem, bo jednego tylko wieczora dostaliśmy kilka ofert. No dobra, może troszkę pomogło nam to że, że 3/4 naszej grupy stanowiły młode kobiety, ale dla mnie i tak było to miłe zaskoczenie. Kilkukrotnie zdarzyło nam się, że ktoś woził nas po mieście, pokazywał co ciekawsze miejsca i kategorycznie odmawiał jakiejkolwiek zapłaty. Nad ranem trafiliśmy na domówkę do przemiłej pary Białorusinów, gdzie przy akompaniamencie mocniejszych alkoholi i wschodniego jedzenia, rozmawialiśmy do rana we wszystkich językach świata.

Białoruś to magia. Nie pozostaje więc mi powiedzieć nic innego, jak tylko:

Жыве Беларусь! 

Delorian, czyli pociąg z firankami i piecykiem.

Dworzec kolejowy. W Brześciu wita nas radośnie sierp i młot.

Brama do twierdzy. Na drugim planie tzw. "miecz", czyli kawał niesamowicie wysokiej blachy.

Pomnik żołnierza o dość zafrasowanej minie.

Brześć z lotu ptaka, a przynajmniej z dachu jednego z największych bloków w mieście.
Wnętrze cerkwi położonej na terenie twierdzy.



1 komentarz: