środa, 8 stycznia 2014

Lwów

Najciekawsze w przekraczaniu granic jest to, że często wystarczy kilkaset metrów aby znaleźć się w zupełnie innym świecie i poczuć się jak łazik Curiosity w misji na Marsa. Kilka dni temu miałem okazję ponownie odwiedzić Ukrainę, gdzie wybrałem się świętować Nowy Rok i sprawdzić mit, czy na wschodzie naprawdę tak dużo się pije, choć przeczuwałem, że akurat w tej legendzie jest ziarnko prawdy. Nie będę Was trzymał w niepewności i od razu powiem, że jeśli chodzi o Ukrainę i alkohol to jest to raczej kolumna ciężarówek wyładowanych piachem prawdy, niż pojedyncze ziarenko. Z drugiej strony Ukraina, przynajmniej zachodnia, to przede wszystkim bardzo gościnni ludzie, co w połączeniu z papierosami za bezcen, tanim i dobrym jedzeniem, spirytualiami niewiele droższymi od soków i przepięknymi kobietami stanowi idealne miejsce do świętowania ostatniego dnia roku. Wybierając się do naszego wschodniego sąsiada należy się jednak mentalnie przygotować, że w tym kraju naprawdę wiele jest możliwe.


Zaraz po przekroczeniu granicy spotykamy mały symbol Ukrainy, czyli marszrutkę. To niewielki, dziko żółty autobusik, który  porusza się z prędkością zupełnie niedostosowaną do istniejącej gdzieniegdzie nawierzchni. Powierzchnia podróżnych zazwyczaj znacznie przekracza rozmiary pojazdu, ale w matematyka nie jest prawem bezwzględnie obowiązującym w transporcie na wschodzie. Bycie kierowcą takiego pojazdu to nie tyle zawód, co raczej członkostwo w sekcie, a najwyższym stopniem wtajemniczenia jest jednoczesne prowadzenie pojazdu jedną ręką, palenie papierosa, rozmawianie przez telefon trzymany szyją, wydawanie reszty drugą ręką, a w wolnych chwilach naciskanie klaksonu grasicą. Sam wystrój tego ciekawego pojazdu nie mógłby się obyć bez dywanu, który położony jest w bliżej nieokreślonych okolicach kierowcy, a na który to dywan podróżni rzucają pieniądze za przejazd niczym klienci nocnego klubu. Jeśli jesteście miłośnikami mocnych wrażeń i dużych odszkodowań to polecam jazdę tuż obok kierowcy. Jest to naprawdę niezapomniane wrażenie, tym bardziej, że Ukraińcy prowadzą dopiero nieśmiałe testy nad wprowadzeniem pojęcia pasa ruchu.

Szok kulturalny czeka nawet w miejscu, po którym tego najmniej byśmy się spodziewali. Zwykły sklep spożywczy - zdawałoby się - konstrukcja uniwersalna, która w każdym kraju wygląda podobnie. Półki, które w mniejszym lub większym stopniu uginają się od towarów, być może chłodziarka z nabiałem, gdzieś swojsko zalega pieczywo, zalotnie uśmiecha się regał z alkoholem, w dyskretnym miejscu znajdziecie świerszczyka i paczkę prezerwatyw, a sklepowa patrzy z wyrzutem na każdego, kto płaci jej banknotem z polsko-litewskim królem. Taki opis całkiem zgadzałby się z wystrojem ukraińskiego sklepu, gdyby nie to, że jego znaczną powierzchnię zajmują ... stoliki barowe. I tak oto każdy spragniony wędrowiec może zakupić sobie kieliszeczek wódki i spokojnie porozmawiać z panią ekspedientką na temat ceny pomidorów. Obrazu dopełnia jeszcze cała masa zakąsek, takich jak kotlet z jajkiem sadzonym, które spokojnie oczekują na swoją kolej wokół kasy i w wolnych chwilach prowadzą księgę gości dla bakterii klientów sklepu. Co prawda, mało który z klientów korzysta z usług takiego przybytku, ale jako turyści po prostu nie mogliśmy się oprzeć pokusie.

Mimo wszystko moim ulubionym kuriozum Ukrainy jest profesja konduktora pociągu. W Polsce to zazwyczaj starszy pan z wąsem, który sprawdza bilety, a najciekawszym elementem jego pracy jest krzyczenie do krótkofalówki "odjazd" na każdej stacji. Nie dajcie się zwieść pozorom. W Ukrainie to zawód podwyższonego ryzyka, a jego praca to coś w rodzaju połączenia weselnego wodzireja, kelnera, sklepu nocnego i w niewielkim stopniu opiekuna wycieczki. W swoim asortymencie posiada herbatę, piwo, wódkę, samogon, a niekiedy i co ciekawsze narkotyki. Cenę tych produktów, zwłaszcza ze specjalnej półki, może dowolnie regulować w zależności od popytu i podaży podczas podróży. W ogóle wszystkie ukraińskie pociągi przypominają wagony sypialne, choć tak naprawdę podróż zazwyczaj przypomina coś pomiędzy polskim weselem i dniem targowym. Konduktorzy to osoby bardzo towarzyskie i dociekliwe, więc prędzej czy później uwagę jednego z nich zwrócił Polak jadący nocnym pociągiem ostatniej klasy do Kijowa.

A opowieść z rewolucyjnego Kijowa już wkrótce.


Marszrutka w stanie spoczynku.
Świąteczny jarmark we Lwowie.
Informacja turystyczna.
Jedna klimatycznych uliczek we Lwowie.
Gwóźdź Nowego Roku we Lwowie, czyli Mediewucha - grzane wino miodowe z losową ilością alkoholu.

Panorama Lwowa zrobiona podczas wcześniejszej wizyty.
Cmentarz Łyczakowski.
Kościół Bożego Ciała i klasztor dominikanów.
To nie jest cmentarz, który chciałbym odwiedzić o północy.
Jeszcze taki spóźniony prezent świąteczny. ВДВ to co prawdę rosyjskie wojska powietrzno-desantowe, ale ich święto obchodzone jest też na Ukrainie.