niedziela, 11 sierpnia 2013

Preludium

Preludium

Wojtek Cejrowski od lat powtarza, że jeżeli bardzo chcesz gdzieś jechać, a nie masz pieniędzy na bilet to sprzedaj lodówkę. Myśl sama w sobie może i niegłupia, ale co zrobić, kiedy lodówka ze studenckiego mieszkania z willowej okolicy na Pradze Północ od kilku miesięcy nie błaga już nawet o naprawę, a w zasadzie bardziej wyczekuje ostatniego namaszczenia lub fachowej eutanazji? Wykorzystując zaawansowane techniki sprzedażowe, nabyte podczas krótkiej przygody po złej stronie słuchawki telemarketingu w TV Markecie, pewnie i za nią udało by się wziąć trochę grosza lub pokaźne pętko kiełbasy krakowskiej podsuszanej. O ile jednak naszym celem nie jest zasilenie kasy WOŚP garścią miedziaków z dumnym orłem na odwrocie albo urządzenie wykwintnego sympozjum w Parku Praskim, to wypadałoby znaleźć inne źródło utrzymania. Rozwiązaniem rozsądnym, ale oklepanym i zalatującym brakiem wyobraźni jest uczciwa praca.

Ja do tego problemu podszedłem w najbliższy mojemu sercu sposób, czyli realizując ukryte gdzieś głęboko zapędy masochistyczne. Uznałem, że skoro można ciężko pracować przy liczeniu kaktusów w Leroy podczas inwentaryzacji i uczciwie odłożyć te kilkanaście zielonych banknotów, to równie bezpiecznym pomysłem będzie łyknięcie kilku wchodzących na rynek leków psychotropowych, testowanych przez koncerny farmaceutyczne. O ile człowiek nie przestraszy się tych zupełnie nieprawdopodobnych skutków ubocznych, jak np. rozrost sutków u mężczyzn albo ślepota, a następnie z ufnością dziecka idącego do komunii podpisze dokument upoważniający do wydania własnych zwłok, to droga do wielkich pieniędzy i bram Europy stoi otworem. Co prawda nie zaszkodziłoby się czasem zastanowić co to za otwór i czemu nikt nie przepycha się w drzwiach, ale niekiedy nie warto lekkomyślnie pobudzać wysłużonych synaps, bo jeden czort wie jaki pomysł wtedy może przyjść do głowy.

Mniej więcej tak zaczyna się kolejna z moich dziwnych tułaczek tam, gdzie zimno, ciemno i mamusia na obiad nie zawoła, a nie mam tutaj jednak na myśli weekendu pod namiotem w sadzie u wujka spod Grójca. Tym razem poprowadzi ona na Bałkany, po drodze zahaczając o 8 europejskich stolic i zamknie się gdzieś w okolicach 5 tys. km oraz pokaźnej ilości pasztetów "Podlaskich". Może nie jest to rajd Paryż - Dakkar ani spływ kajakowy po Pilicy, ale od czegoś trzeba zacząć, żeby szybciej zauważyć, że czas już kończyć. A już w następnym odcinku - wrażenia z przelotu Hugocopterem do Kijowa, ranking najbardziej szykownych gay clubów w Raszynie oraz przepis na litewską zupę z wody i garnka.