poniedziałek, 23 czerwca 2014

Szwecja

Publikowanie dawno zgromadzonych materiałów stało się ostatnio krzykiem sezonu, więc aby być na bieżąco z modą zebrałem się do podzielenia się pewnymi rękopisami z tułaczki. Odpuściłem sobie ostatnio tworzenie nowych wpisów, gdyż zmuszony byłem z bólem serca (i lekkim niedomaganiem mniej medialnych organów) zakończyć studia i uzyskać pachnący poczekalnią Urzędu Pracy tytuł pierwszego w kraju magistra kryminologii. Nie powstrzymałem się jednak od podróży, bo cygańska krew domagała się kolejnych ofiar w postaci zgromadzonych dóbr doczesnych i wymiany ich na uroki podróży tanimi liniami. Jako, że z natury cenię sobie nowe doznania to postanowiłem zaktualizować moją wewnętrzną bazę wirusów o rejon Skandynawii. Wraz ze znajomymi wybrałem się w odwiedziny do naszych starych, dobrych zaborców, słynących z mebli i przewodnictwa w światowej rewolucji gender. Zrezygnowaliśmy jednak z wizyty w Sztokholmie, ponieważ uzyskana od Providenta negatywna ocena zdolności kredytowej zmusiła nas do poszukiwania przystępniejszego cenowo rozwiązania. 

Wybór padł na Goteborg, który jest miastem tak tolerancyjnym, że na mapach świata występuje także pod nazwą Gothenburg, a i za nazywanie go Nowym Grójcem pewnie też by się nie obraził. Miasto idealne na weekendowy wypad, bo choć niewątpliwie urokliwe i interesujące, to jego bardziej reprezentacyjną część można przejść w dwa dni kilka razy. W dodatku w całym mieście jedynymi osobami, które kiepsko posługiwały się językiem angielskim byli rosyjscy turyści i nielegalni imigranci, więc spokojnie można odpuścić sobie przed wyjazdem korespondencyjny kurs szwedzkiego. Niewątpliwie wyjątkową atrakcją Goteborga są liczne kanały, które obficie zamieszkuje fauna w postaci zatopionych miejskich rowerów. Ich liczba była tak duża, że na pewnym etapie zaczęliśmy się zastanawiać czy przypadkiem owych składaków nie dodaje się do paczki chipsów. Przez moment na myśl przyszedł nam również do głowy wyławiania wspomnianych jednośladów i sprzedawania ich w kraju nad Wisłą, przyczyniając się tym samym do realizacji unijnych polityk ekologicznych, promowania zdrowego stylu życia oraz czystej energii, a także rozwiązania problemu zakorkowania miast i wpasowania się w rozrastającą niszę na polskim rynku. Pomysł ostatecznie upadł wraz z zanurzeniem stopy w morzu, gdyż woda chyba jedynie z przyzwyczajenia pozostawała w ciekłym stanie skupienia. Niemniej jednak jest to idea warta zapamiętania, zwłaszcza w perspektywie nadchodzącego bezrobocia frykcyjnego mojej skromnej osoby. 

W zasadzie cały ten kraj opisać można jednym słowem i bez wątpliwości brzmi ono: dobrobyt. Takie podejście do tematu zmusiłoby mnie jednak do zakończenia relacji w tym miejscu, ale skoro już stworzyłem ten mój grafomański szałas w internecie to poczuwam się do metaforycznego przygarnięcia w moje progi kolejnego bezdomnego kundla. W związku z tym szwedzki sen to trochę taka sytuacja, w której z kranu w toalecie lecą krewetki, a na grządkach obok marchewki rosną części zamienne do Volvo. Pewnie osoby o bardziej pragmatycznym podejściu mogłyby w tej sytuacji doszukać się co najwyżej problemów z miejskim systemem wodociągów oraz insynuować stosowanie podejrzanych nawozów sztucznych przez lokalnych rolników, ale bądźmy tolerancyjni dla odmiennych upodobań. O ile jednak osobiście posiadam nieco spaczone wyczucie zamożności i pod tym pojęciem rozumiem głównie gruby plasterek pomidora na kanapce z mortadelą, to należy faktycznie przyznać, że Szwedom raczej nie brakuje zasobów materialnych. 

Zaciekawiła mnie zwłaszcza szwedzka szkoła palenia tytoniu, która - choć widowiskowa - pod ekonomicznym jest w przybliżeniu tak rozsądna jak przekazywanie 1% podatku na fundusz socjalny ZUSu. W skrócie polega ona na tym, że młodzi Szwedzi zapalają papierosa, aby mniej więcej po ułamku sekundy  wyrzucić go z obrzydzeniem na ziemię, kiedy to tylko zobaczą na horyzoncie oczekiwany tramwaj albo zdadzą sobie sprawę, że dziś jest wtorek. Jest to o tyle ciekawe, że paczka papierosów w tym kraju kosztuje mniej więcej tyle, ile wynosi miesięczna stawka żywnościowa chorego w polskim szpitalu. 

Muszę przyznać, że zaskoczyło nas również podejście Szwedów do panującego w tym kraju klimatu. Nasza wycieczka zbiegła się z pierwszą w tym roku falą upałów, a słupek rtęci niekiedy osiągał imponujące 13 stopni w słońcu. W związku z tym mieszkańcy Goteborga wylegli tłumnie na ulice niczym nasi rodacy na promocję gumowych klapek z logiem krokodyla w Lidlu. Do łask wróciły krótkie spodenki, japonki i hawajskie koszule, a my zerkaliśmy na ten atak rześkiego lata spod zimowych kurtek z marnie ukrywanym zdziwieniem. Nasze zdziwienie przerodziło się w nieśmiałe zdumienie, po czym bez nieuzasadnionej zwłoki dojrzało do bycia pełnoprawnym niedowierzaniem, kiedy podczas wycieczki na szwedzką wieś prawie wszyscy mieszkańcy krzątali się po podwórkach bez koszulek i jakiegokolwiek obuwia. Wszystkim polecam także choć krótką wizytę w bardziej rustykalnych rejonach Szwecji, gdyż na jednej z tamtejszych wsi znajduje się więcej łodzi niż posiada polska marynarka wojenna i jedynie nieznacznie mniej Volvo, niż sprowadza pan Waldek z RFN. 

Szwedzi posiadają również dość interesujący nawyk wyrzucania przedmiotów na ulicę, choć czynność ta nijak nie mieści się w zasadzie w kategoriach śmiecenia. Mieszkańcy Goteborga na potęgę zostawiali na ulicy ... znaczną część zimowej garderoby, przy czym szczególnie upodobali sobie w tym zakresie rękawiczki. Momentami to zjawisko zmuszała nas do uprawiania tzw. turystyki chodnikowej, czyli okazjonalnego patrzenia się pod nogi, aby przypadkiem nie potknąć się o monety lub inne umiarkowanie cenne przedmioty. Podczas dwóch dni natknęliśmy się na taką ilość dziwnych rzeczy, że gdyby nie ograniczony bagaż podręczny i nieśmiało przebąkujące poczucie przyzwoitości, to po powrocie do ojczyzny założylibyśmy pewnie sieć sklepów z serii "Wszystko po 5 zł". 

Na ulicach miasta gołym okiem widoczne są też inne przejawy szwedzkiego dobrostanu. Na każdym kroku da się zauważyć efekty polityki prorodzinnej, a problem z przyrostem naturalnym został skutecznie rozwiązany. Liczba brzemiennych lub spacerujących z wózkami kobiet była jedynie nieznacznie niższa od liczby nielegalnych imigrantów, którzy na tej skalistej ziemi szukają swojego szczęścia lub prawa do zasiłku. Co ciekawe, nawet jak na nasze specyficzne uwarunkowania, to ceny w sieciowych sklepach nie powodowały jakiegoś większego szoku. Tyczy się to zwłaszcza wszelkich produktów luźno związanych z dużymi zbiornikami wodnymi, takimi jak ryby i wszelkie owoce morza, choć nigdy nie zrozumiem, jak można na morskie zwierzęta mówić "owoce". 

Cetrum Goteborga, czyli kanał pełen rowerów. 
Szwedzi bardzo niechętnie wstają z łóżka w piątki przed 10. Kto bogatemu zabroni!
Ten "kościołowato" wyglądający budynek w centrum nie ma wiele wspólnego z religią. W środku mieści się najstarszy w mieście targ rybny. 
Cóż, marny aparat to i marna panorama. Na pierwszym planie - typowe szwedzkie krzaki i drzewa. 
Dość oryginalnie wyglądający kościół. W środku sprzedawano kanapki i kawę, a w dodatku ktoś grał solówkę na organach.
Szwedzi wylegli na ulice spożywać alkohol w plenerze. Nie mam pojęcia jak to wygląda z prawnego punktu widzenia, ale za piwo nad brzegiem nikt nikogo nie ścigał. 
Co na tym zdjęciu może zainteresować? Hm... latarnia z IKEI?
Jakiś szwedzki Ważny Człowiek na Koniu, na cokole którego wyryte jest hasło pochwalne dla... Jehowy. 
Wspomniany targ, ujęcie drugie. Dowód na to, że centrum jest dość małe.
Ciekawie rozwiązano problem skrzynek pocztowych w tym mało zaludnionym kraju. Zdjęcie z głównej drogi na jednej ze szwedzkich wsi.
Według niektórych członków wycieczki - bardzo ładny kamień.
Najlepszy śledź świata i okolic!
Nowość, czyli garść umiarkowanie poważnych porad, które pozwolą wam zaoszczędzić trochę bilonu, czasu lub wizyty na oddziale zakaźnym.

  • Podstawowym problemem z odwiedzaniem krajów skandynawskich jest kwestia dojazdu z lotniska do centrum miasta, ponieważ koszt biletu często przewyższa kwotę wydaną na bilet lotniczy. To samo tyczy się Goteborga, gdyż przejazd "autoryzowanymi" liniami w dwie strony kosztuje powyżej 100 zł. Jasne, możecie kupić taki bilet i zapomnieć o problemie. Można też taniej, co osobiście sprawdziłem i polecam. Wystarczy przejść się kawałek polną drogą, złapać miejskiego busa i udawać nieco sierotę zagubioną w obcym kraju. Na przejazd w dwie strony wydaliśmy ok. 12,5 zł od osoby, choć jest to jednak spore uproszczenie, bo do tej pory został mi jeden z miejskich biletów. Cała trasa ze szczegółami opisana jest na: Przejazd z lotniska do centrum
  • W Szwecji możecie tanio kupić najlepsze śledzie pod słońcem, a także inne wybryki morskich głębin. My trafiliśmy na paczkę śledzi, która smakowała jak złota karta kredytowa i homara w puszce, który smakował jak całkiem dobrej jakości płyta karton-gips. 
  • Mocniejsze trunki są sprzedawane tylko w państwowych sklepach, z czego jeden z nich ulokowany jest w centrum handlowym Nordstan, czyli tym zaraz przy dworcu kolejowym. 
  • Najdroższym elementem wycieczki do Goteborga jest nocleg, bo hostele zaczynają się od 100 zł/noc, więc dobrym pomysłem jest poznanie okolicznych bezdomnych lub Couchsurfing. 
  • Jeśli jesteście wybitnie żądni mocnych wrażeń kulinarnych polecam wam specjał o enigmatycznej nazwie Surstromming. Niestety, nam nie udało się go zdobyć, gdyż nie trafiliśmy w sezon na to specyficzne danie. W wielkim skrócie: są to sfermentowane (!) śledzie, zamknięte w puszce, czyli w zasadzie rodzaj broni biologicznej, okazjonalnie serwowany jako danie narodowe. Odradza się ich jedzenie w terenach zurbanizowanych, a zwłaszcza w kiepsko wentylowanych pomieszczeniach. Internet pełen jest filmików, na których jakiś niedowiarek próbuje dokonać konsumpcji tej potrawy. Poniżej jeden z nich, oglądać od 2:40.