Ostatnimi czasy do mojego życia z dawna niezapowiedzianą wizytą wpadli starzy, dobrzy znajomi - Głód, Kryzys i Panika. Przez chwilę próbowałem sztuczki z Jehowymi i zza zaryglowanych drzwi spokojnym głosem oznajmiałem, że nikogo nie ma w domu. Niestety, tacy wyjadacze nie dają się nabrać na tanie chwyty i przez dłuższą chwilę żyliśmy razem skromnie, ale za to spokojnie i bez wygód. Pewnego dnia powaga sytuacji uderzyła mnie niczym poseł Wipler o podłoże, więc trzasnąłem drzwiami i powiedziałem, żeby nie czekać na mnie z rachunkami, bo wylatuję do lepszego świata. Gdzie polski student może się wybrać, aby zasmakować nieco luksusu i popatrzeć na bogatych i potężnych ludzi? Naturalnym wyborem wydawało się sanktuarium w Łagiewnikach, ale współtowarzysz podróży stanął okoniem i uparł się na Dubaj. Po zawziętych negocjacjach zdecydowaliśmy się pójść na kompromitację i zakupiliśmy bilety na pokład luksusowego samolotu linii CyganAir zmierzającego do Brukseli.
Bruksela większości Polaków kojarzy się głównie z niezliczonymi instytucjami, które mają w nazwie wszelkie możliwe odmiany słowa Europa, a w tych to instytucjach zasiadają szeregi biurokratów, którzy z poważną miną ustalają wytyczne dotyczące kształtu ogórka. W związku z tym przez stolicę Belgii przewalają się codziennie tony pieniędzy, a drobne monety skrywają się w zakamarkach wejść do metra i czekają na swojego księcia z bajki. Wraz z moim towarzyszem przekonaliśmy się, że pieniądze faktycznie leżą na ulicy i podnosząc każdą monetę cieszyliśmy się jak Gollum w sklepie jubilerskim. Nie wiem, czy zabrakło odwagi czy determinacji, ale nie udało nam się sprawdzić kolejnego mitu i do tej pory nie wiemy czy Belgowie naprawdę srają pieniędzmi.
Wikt i opierunek zapewnił nam na miejscu nasz dawny kolega, który zamieszkuje tamte tereny od pewnego czasu. Po dotarciu do celu nie do końca mogliśmy uwierzyć w oferowane nam warunki mieszkaniowe, więc od nieśmiałych uszczypnięć przeszliśmy do otarć i lekkich sierpowych, ale królewskie mieszkanie uparcie nie chciało zamienić się w żabi staw. Metraż naszego lokum wynosił nieco mniej niż przeciętnego Carrefoura, a ze ściany groźnie łypała na nas głowa lwa i monstrualny obraz przedstawiający jakiegoś podrostka w stroju dżokeja. Luksus szybko uderzył do głowy, więc nonszalancko zaczęliśmy słodzić herbatę, zostawiać niedopite piwo na stole, a przez pewien czas nawet rozważałem kupienie jakiejś pamiątki. Nie dane było nam się jednak zbyt długo rozkoszować porządkiem i pełnym szkłem, bo jako nieformalni attachee kulturalni Pragi Północ zmuszeni byliśmy wybrać się na lokalną domówkę.
Po przekroczeniu progu miejsca zbrodni przez chwilę miałem wrażenie, że jednak któryś z sierpowych wytrącił mnie z krainy snów i obudziłem się na podlaskiej wsi. Wszystko to za sprawą naszych rodaków, którzy zawzięcie ścigają się z Arabami w kolonizacji Brukseli i prawie przeforsowali już projekt uznania podlaskiej gwary za czwarty język urzędowy Belgii. Prym wiedzie tutaj zwłaszcza zgrana ekipa z Siemiatycz, które powszechnie uznawane są w Belgii za stolicę Polski. Mieszkańcy tej podlaskiej miejscowości są tak solidnie reprezentowani w Brukseli, że niedawno otworzono regularne bezpośrednie połączenie autobusowe między tymi dwoma metropoliami, a najnowszym krzykiem mody są paczkowozy z usługą door2door.
Belgowie stworzyli bardzo ciekawą kulturę, której najważniejszymi elementami jest zamiłowanie do słodyczy, fast-foodów, piwa i pedofilii. O ile pewnie każdy słyszał o belgijskiej czekoladzie, popatrzył choć raz na nieprzyjemnie wysoką cenę Leffe w Kauflandzie lub zapłacił kupę pieniędzy za belgijskie frytki z polskich ziemniaków na ulicy Chmielnej, to symbol Brukseli potrafi wprawić w konsternację nawet wprawnego podróżnika. Jest nim mały chłopiec, który beztrosko trzyma w rękach swoje równie niewielkie zwieńczenie układu moczowego i wyrzuca z niego strumień ciepłej uryny. Podobno wziął się on z zamierzchłych czasów, kiedy to Francuzi od dłuższego czasu oblegali miasto, a mały chłopiec stanął na murach miejskich i złotym deszczem skropił skronie upartych agresorów. Pozostaje się tylko cieszyć, że ów młody człowiek wybrał korzystniejszy dla obecnego wizerunku miasta produkt przemiany materii.
|
Widok na park, a gdzieś w tle Łuk triumfalny. W Brukseli nawet liście są złote. |
|
Komisja Europejska, czyli jedna z tych instytucji, której sens zna tylko grupa studentów tuż przed egzaminem z integracji europejskiej. |
|
Parlament Europejski, czyli Mekka wszystkich posłów. 20 tysięcy € miesięcznie na prowadzenie biura pozwala na popuszczenie wodzy fantazji w zakresie kreatywnej księgowości. |
|
Plac przed Parlamentem, który nosi dumną nazwę Placu Solidarności. |
|
Kilkanaście metrów od Parlamentu znajduje się polski bar, czyli kolejny dowód na kolonizację tego miasta przez naszych rodaków. |
|
Pałac królewski. |
|
Bruksela to nie tylko europejska nowomowa i defraudacja pieniędzy. Tutaj widoczek na starówkę. |
|
Mały, nagi chłopiec podczas oddawania moczu. Jak już wspomniałem, sportem narodowym jest tutaj pedofilia. |
|
Ratusz. |
|
Główny plac starego miasta. Jak widać, Belgowie nie żałują złota na elewacje. |
|
A oto i wspomniany symbol. Belgowie nie mogą się powstrzymać przed dotykaniem małych chłopców i dlatego co jakiś czas ubierają go w przeróżne fraczki. |
|
NAPRAWDĘ nie mogą się powstrzymać przed dotykaniem, więc co jakiś czas udają cewnikowanie, aby obłapić co ciekawsze szczegóły. |
|
Trzeba dbać o cholesterol, więc zaliczyliśmy odwiedziny w drugiej z najpopularniejszych frytkarni w mieście. Pierwszą jest, rzecz jasna, McDonald. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz